Prawda jest przedmiotem debat i sporów ludzi od tysięcy lat. Zagadnienie prawdy dotyczy bowiem każdego człowieka z osobna, jak również ludzi, jako związanej ze sobą, chcąc nie chcąc, społeczności. Sądy dotyczące prawdy są skrajnie różne: jedni mówią, że jest ona jedna, wielka, nieskończona i, co najważniejsze, wspólna. Podążają oni bardziej lub mniej świadomie za myślą Sokratejską.
To Sokrates bowiem, w starożytnych Atenach, ponad dwa i pół tysiąca lat temu sformułował twierdzenie o istnieniu prawdy obiektywnej. Stanął on w opozycji do tego, co w tamtych czasach głoszono powszechnie. Mianowicie, że jest „tyle prawd, ile ludzi”. Prekursorami tego relatywistycznego poglądu na temat prawdy byli sofiści – ateńscy nauczyciele, oferujący bogatej młodzieży, która w przyszłości objąć miała ważne funkcje polityczne, swoje usługi. Nauczali oni, że prawda nie jest wartością wyższą, a jedne twierdzenia nie są w żaden sposób bardziej prawdziwe od drugich – w sytuacji, gdy nie wiadomo, co przyjąć za pewnik, wygrywa prawda silniejszego, czyli tego, kto umie przedstawić swoje poglądy korzystniej.
Zarówno Sofiści, jak i Sokrates swoje metody poszukiwania prawdy opierali na dialogu, jednak ich podejście w tej kwestii również się różniło. Sokrates rozmawiał z Ateńczykami, by wydobyć prawdę z ich wnętrza, sprowokować do myślenia, poddania w wątpliwość dotychczasowych przekonać. Sofiści zaś uczyli sztuki dialogu w celu wygrywania – słowo głoszone schodziło na dalszy plan, najważniejsze były zwycięstwa w sporach. Jak można się domyślać, przedstawicieli tak różnych poglądów, również dzielił spór. Dyskusja, którą rozpoczęli w Grecji przed wiekami, pozostaje równie żarliwa dzisiaj, chyba w każdym rejonie świata. Chociaż przez ten czas rozwinęliśmy się jako cywilizacja, pod wieloma względami w niewyobrażalnym stopniu, prawda nadal pozostaje poza naszym zasięgiem. I może tam właśnie jest jej miejsce.
Pisząc „poza zasięgiem” nie mam wyłącznie na myśli tego, że człowiek nigdy nie będzie w stanie poznać, co jest prawdą, ale także to, że nie będziemy w stanie zdefiniować, czym prawda tak naprawdę jest. Opinią, czyli tak samo wszystkim, jak i niczym; oddzielnym, samoistnym bytem, transcendentnym i odległym; a może czymś jeszcze innym – czymś, czego nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić. Jak więc wypowiadać się o prawdzie tak, żeby nie utracić jej istoty, takiej, jaką ją znamy, czyli nieznanej?
Najbezpieczniej i, według mnie, po przyjrzeniu się możliwym opcjom, najlepiej do prawdy podchodzić z dystansem, rezerwą. Należy zdać sobie sprawę z tego, ze natura prawdy jest nieodgadniona, więc wszystko, co o niej wypowiemy będzie przypuszczeniem. To z kolei nie musi oznaczać, że prawda jest skrajnie relatywna, tak jak malowali ją sofiści. Najmniej krzywdzące podejście do niej jednak, to takie, kiedy staniemy pomiędzy relatywizmem, a obiektywizmem, a potem zrobimy trzy kroki wstecz.
Co w takim razie z rzeczami oczywistymi? Czy należy w zasadzie wszystko poddać w wątpliwość, jak na przykład to, że trawa faktycznie jest zielona, a na niebie codziennie rano wstaje słońce? Można, jednak przysporzy to więcej zmartwień, niż przyniesie odpowiedzi. Jeśli chodzi o naturę naszego świata, w tak przyziemnym wymiarze, myślę, że nie jest nierozsądne przyjęcie pewnych rzeczy za pewniki, bez wchodzenia w niepotrzebne dywagacje. Żyjąc, czując, doświadczając, możemy przyjąć istnienie otaczających nas rzeczy materialnych za prawdę, ponieważ jest to w pewien sposób, intuicyjne. Do Prawdy może i nie mamy dostępu, ale jako ludzie, mamy swoje indywidualne małe prawdy, które składają się na naszą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Porządkują one nasze małe, poplątane życia w ciąg przyczyn i skutków, pozwalają osadzić samego siebie w czasie i przestrzeni. Człowiek, który zna swoje prawdy, zna siebie.
Trudno jest żyć, nie wiedząc nic o sobie. Może, co prawda, przez jakiś czas być to błoga nieświadomość, lecz w momencie, w którym człowiek zaczyna myśleć, a jego rozważania doprowadzają go do wniosku, że sam jest dla siebie niewiadomą, zaczyna go to niepokoić. Ten kłujący w środku niepokój, popycha go do szukania informacji, odpowiedzi, źródeł. Tak właśnie było z Edypem – wątpliwości dotyczące własnej przeszłości, nie dawały mu spokoju do tego stopnia, że nawet gdy na drodze do prawdy dowiadywał się rzeczy szokujących, przerażających, nie ustał w swoich poszukiwaniach. Na końcu tej drogi czekały na niego wyłącznie przykre konsekwencje. Tu pojawia się pytanie: czy w takim razie warto było w ogóle zawracać sobie głowę jakimikolwiek rozważaniami, nie wspominając o gorączkowych poszukiwaniach prawdy?
Podejść do tego można na dwa sposoby: sokratejski i sofistyczny. Pierwszy, który pochwaliłby Sokrates, zakłada wyższość samego podążania za ideą (prawdą) nad konsekwencjami takowego działania. Sam dał temu dowód całym swoim życiem – służbę prawdzie uznał za swoją misję i był w niej tak konsekwentny, że nawet, gdy wiedział, że za swoje czyny zostanie ukarany najsurowszą z kar, nie uchylił się przed nią. Poświęcił się w imię czegoś, co uznał za najważniejsze. Z godnością i pełną świadomością przyjął konsekwencje, które go za to spotkały, choć pewnie nawet on wewnętrznie mógł mieć żal, że taki właśnie los został mu dany. Sposób sofistów z kolei, to ocena postępowania na podstawie jego rezultatów, które w przypadku zarówno Sokratesa i Edypa, były wątpliwie zadowalające. Sofistów bowiem, jak już wspomniałam, zadowala sukces. Jaka jest wartość dążenia do czegoś, jeśli na końcu czeka tylko zguba?
Jeśli w „Królu Edypie” Edyp poniekąd jest Sokratesem, sofistą jest Jokasta. Ma ona podobny do greckich relatywistów stosunek do prawdy. Nie podziela ona chęci Edypa do poznania prawdy za wszelką cenę. Liczy się dla niej przede wszystkim to, żeby jej prawda była wygodna, a nie prawdziwa. Kiedy zdaje sobie sprawę z tego, co może czekać na końcu drogi poznania, na którą wchodzi jej mąż, próbuje go ona zatrzymać i skierować w stronę tego, co chciałaby, aby oboje uznali za prawdziwe. W imię znalezienia głębszej, większej prawdy, nie jest w stanie poświęcić swojego dotychczasowego życia. Brakuje jej odwagi – Jokasta czerpie swego rodzaju radość z bycia zamkniętą w wykreowanym przez siebie świecie, w pławieniu się w ignorancji. Bez wątpienia w ich sytuacji łatwiejszym było odciąć się od mrocznej przeszłości, i tym samym odwrócić od prawdy. Jednak „łatwe”, rzadko tożsame jest z „właściwym”.
W kontekście całego utworu ciężko nazwać Edypa „bohaterem” – nie w takiej pozycji stawia go Sofokles. Chciał on ukazać jego słabość, a tym samym słabość każdego człowieka wobec Fatum, które można by uznać za pokrewne Prawdzie, rozumianej jako byt transcendentny. Jednak przyglądając się jego drodze do prawdy, można dopatrzyć się w niej wiele odwagi. To, jak wytrwale i uparcie Edyp dążył do celu, nawet będąc świadomym, czego dowie się o sobie i jaką karę poniesie za swoje czyny, jest imponujące. Choć jako czytelnicy potępiamy Edypa za grzechy, których się dopuścił, i jako ludzie ogólnie lubimy myśleć o sobie dobrze, myślę, że stając przed tak niemożliwie okrutną prawdą, większość z nas postąpiłaby podobnie jak Jokasta – kurczowo chwytając się wszystkiego, co tę prawdę mogłoby podważyć.
Prawda jest przytłaczająca. Nie tylko ta wielka, o której nie wiemy, czy i w jakiej formie istnieje, ale także każda mała prawda, z którą mierzymy się sami. Nie wszyscy umieją sobie z nią poradzić. I w tym przypadku „poradzić”, wcale nie oznacza wypaść dobrze. Edyp wziął na siebie ciężar prawdy – poradził sobie z nią – a mimo tego i dlatego, skończył będąc postacią jednoznacznie tragiczną. Prawda wobec nikogo nie jest łaskawa, nie zwraca uwagi na chęci, czy osobiste podejście. Zrozumiałe jest zatem uznanie, że skoro sprawy mają się w ten sposób i prawda nie jest po stronie człowieka, człowiek nie musi być po stronie prawdy. To pierwszy, najbardziej oczywisty wniosek, który nam się nasuwa. To niekoniecznie czyni go jednak właściwym. Czy naszym celem od tysiącleci, a nawet dłużej nie jest poniekąd odejście od pierwotnych instynktów i nauczenie się kontrolowania wpisanych w naszą naturę lęków?
W świecie rozumu, kultu rozwoju i postępu, nierozsądne byłoby uciekanie przed jakąkolwiek wiedzą. Człowiek współczesny, podobnie jak człowiek antyczny, ma poniekąd obowiązek rozwijać się osobiście, dążyć do poznania. Nie wynika to tylko z pędu społeczeństwa w kierunku rozumu, nie jest to rzecz ogólnie narzucona – rozwijać się, lecz w jakiś sposób jest wewnętrzną koniecznością. Niewielu jest ludzi, którzy mogliby zupełnie uczciwie przyznać, że nie są zainteresowani rozwojem w żadnej jego formie. A jeśli decydujemy się podążać drogą oświecenia, nie sposób jest ominąć zagadnienia prawdy, gdyż jest ono na tej drodze kluczowe. Kwestią osobistą wydaje mi się to, czy ktoś w pełni postanowi się poznaniu prawdy poświęcić. Nie powinno się bowiem oczekiwać od ludzi rzeczy, do których nie są zdolni, i prawdopodobnie my sami też nie jesteśmy. Nie każdy potrafi być Sokratesem czy Edypem, jednak ten, kto ceni prawdę, może tę parę bez przeszkód uznać za wzór niesamowitej wytrwałości w dążeniu ku niej.
Zuzanna Góralczyk, Pre-IB
Tekst napisany w ramach lekcji j. polskiego.