Poza Europą świat najlepiej widzi się z poziomu zwykłego autobusu lub jakiegokolwiek pojazdu, który go przypomina. Jazda w kucki na dachu, w pionie z boku wozu czy na siedząco wewnątrz kabiny, najlepiej tak, by mieć przed sobą i perspektywę kierowcy i obrazy przesuwające się jak w fotoplastykonie z prawego czy lewego boku, gwarantuje, że zobaczy się sporo. Dobrze jest zmienić ruch z prawostronnego na lewostronny – zmienić punkt widzenia.
Co widać? Hindusów kucających na słupkach przydrożnych w niemożliwych pozach. Ognie palone przed świtem przy drodze. Jeszcze żwawe psy, szybko biegnące rano w swoich sprawach, a popołudniu leżące nieruchomo w cieniu. Wieczorne lęki, gdy dzieci oblepiają maskę auta, żebrząc o cokolwiek. Złoty pył brudnej drogi w gasnącym słońcu. Małpy spływające z drzew. Palenie ciał nad rzeką, tam też śluby, strzyżenia i kąpiele rytualne – wszystko jednocześnie. Święte krowy. Orły zawisłe na niebie. Mnichów obracających młynki z modlitwami. Miasta – głuche warownie. Miasta – barwne wioski. Miasta – podniebne serpentyny. Miasta – milionowe wieżowce, takie jak Bangkok.
„Słowa nie gotują ryżu” – to zdanie przynależy do starej tradycji Zen. Jest ważne dla buddystów oraz wszystkich tych, którzy po prostu widzą sens zatrzymywania się nad myślami. Dziś w Bangkoku słowa może gotują ryż, bo od ryżu i jego cen zaczął się protest społeczny, który – rozśpiewany, pokojowy, gwiżdżący gwizdkami i świecący w nocy różnokolorowymi światłami – trwa na ulicach. Ludzie śpią w namiotach rozstawionych na głównych jezdniach, przed budynkami rządowymi, muzeami, tak że „zwiedzanie” miasta to teraz poruszanie się między nimi.
Oligarchowie bliscy królowi, który milcząco spogląda z portretów rozwieszonych wszędzie i pokazujących najczęściej mężczyznę w średnim wieku, witającego się z dyplomatami czy słoniami, przeciwstawili się rządzącym populistom. Król Bhumibol Adulyadej ma 86 lat. Mieszkańcy wsi z doliny ryżu zaprotestowali przeciw zbyt niskiej jego cenie, która jednocześnie czyni go ważnym towarem eksportowym Tajlandii, nieźle konkurującym z Chinami. Otrzymali obietnicę dużych podwyżek i odjechali z Bangkoku do domów swymi rikszami, pozostawiając za sobą wściekłość zasobnego południa, którego mieszkańcy ostrzegają przed zrujnowaniem gospodarki kraju. Przerwano nowe wybory rządowe, pani premier objeżdża pozostające z nią północne prowincje.
W Bangkoku giną ludzie od gumowych kul snajperów i granatów. UNICEF zaapelował o ochronę dzieci, gdy troje z nich zginęło przed tygodniem, w tym dwójka rodzeństwa wracającego z ojcem tuk-tukiem z domu towarowego po zakupach. Siedzę w pokoju na piętnastym piętrze jednego z niższych wieżowców, słyszę śpiewy i głosy protestujących. Na krótko przed zmierzchem zlewały się ze śpiewami ptaków i odgłosami ulicy. Tajowie chcą zmian, chcą ich tak bardzo, że twierdzą, że zmiana rządu to o dużo za mało. Na tych ulicach widać, że ich kraj nigdy nie był kolonizowany, że jest demokratyczny, wolny, i że nie wiadomo, co będzie.
Za oknem strzeliste szklane domy o niebanalnych liniach, zachodzą na siebie, zlewają w ocean nowoczesności, czasem nagle kończą się kolorowo oświetlonym ostrosłupem, gigantycznymi odblaskowymi jarzeniówkami – tradycyjną stupą. Złoty Budda siedzący, złoty Budda leżący, złoty Budda stojący spoglądają oczyma z czarnego szmaragdu. Wokół nich spokój i dobro, odgonione zło. W hinduskiej świątyni święte księgi przykryte suknem, w wielkich przestrzeniach modlitewnych sal mężczyźni mówiący ze sobą jak na dawnych obrazach z podróży na Wschód. W kościele katolickim wielki złoty Chrystus z rękoma i oczyma uniesionymi ku górze, tu raz w tygodniu modlą się baptyści, a teraz był ślub i cała uczta to jedzenie na placu z plastikowych talerzy.
Żebrak gra na ulicy na jednej strunie z jelita wołu, przesuwa ją, centymetr w tę, centymetr w tamtą stronę, po drewnianym kołku z przywieszonym na górze przeźroczystym kubeczkiem na datki, zaskakujący bieg muzyki bierze się nie wiadomo skąd. Tajka w złotym sari wypuszcza wszystkie ptaszki z małych malinowych klatek, otwiera jedną po drugiej, ludzie się śmieją. Na koniec wyciąga z torebki portfel, z którego opłaci sprzedawczyni swoje przyszłe życie. Kadzidła i olejki mieszają się z zapachem smażonego tofu. Świeże żółte i białe kwiaty nawlekane są na ofiarę. „Popcorn Police”. „Restart Thailand!”. Za miesiąc niebo zrobi się szare, będą padały deszcze. Czy słychać będzie modlitwy za umarłych?
ap